6 lis 2017

Msza trydencka...

Miałem wczoraj okazję uczestnictwa w tytułowym wydarzeniu. Przyznam na samym początku, że uczucia mam mieszane (z przewagą pozytywnych). Msza taka różni się mocno od nabożeństw, w jakich do tej pory brałem udział. Odprawiana po łacinie, zawiera mnóstwo znaków i symboli, których znaczenia oczywiście nie znam. Wiem natomiast, że jest w tym wszystkim pewien magnetyzm. Mnóstwo kadzidła, przejść, gestów, ukłonów.
Prócz języka, jakim posługuje się ksiądz i wierni, uwagę przyciąga fakt, że stoi on przodem do ołtarza. Jak odnalazłem na stronie mszatrydencka.pl oznacza to: "wspólne skierowanie się kapłana i wiernych w jednym kierunku, ad orientem, ku wschodowi, to skierowanie pasterza (kapłana) i owiec (wiernych) w jedynym kierunku ich przeznaczenia (Boga). W kierunku miejsca, do którego wspólnie zmierzają — nowej ziemi i nowego nieba (por. Ap 21, 1)." Interesujące, bo w tym przypadku ksiądz nie jest łącznikiem, tylko przewodnikiem. W moim odczuciu - tak, jak być powinno i to mi się bardzo w tym nabożeństwie podoba.

Znacznie mniej do gustu przypada mi natomiast wzniosłość owej mszy, patos, czyli po prostu brak luzu, który urzeka mnie choćby w kościele zielonoświątkowym. Wszystkiego jednak mieć nie można, a ja cieszę się bardzo z każdego spotkania z Bogiem, z każdej formy, czasu i miejsca. Wszystkie te doświadczenia budują mnie powoli i sprawiają, że czuję się lepiej i lepszym chcę być.
Msza odbyła się w parafii Św. Klemensa w Warszawie, a na temat samego nabożeństwa trydenckiego poczytać możecie do woli tutaj >>.
Rafał

Przebudzenie duchowe