W drugim ujrzałem strumyk leśny z zimną, orzeźwiającą wodą. Później w tej wodzie pojawiły się ryby. Następnie złoty piasek na dnie. Nad brzeg przyszedł jeleń, a po nim dzik. Były też wilki, które przeganiały coś złego, co czaiło się w krzakach. Ogólnie jednak panowała sielanka. Nawet wtedy, gdy w pobliżu pojawiła się szara, nieprzyjazna postać. Nic nie robiła, tylko patrzyła. Żadne ze stworzeń z obrazu na nią nie reagowało, ale mnie realnie rozbolały nogi i opadłem na krzesło. Postać widząc brak reakcji odpłynęła niczym duch. Później nad strumyk nadleciały ptaki. Małe śpiewały, a duże coś fajnego zrzucały (nie wiem, co to było). Ostatnim stworzeniem była foka, po czym zapadła zima. Po zimie noc i nadszedł czas na sen. W tym momencie ponownie usiadłem i realnie głowa mi opadła.
W pierwszym przypadku miałem wrażenie, jakbym widział siebie. Równo kroczącego i pokonującego przeciwności losu. Z rozwagą, bez szaleństwa i zbędnej brutalności. Nie tak, jak kiedyś, lecz spokojnie, aż do osiągnięcia konkretnego celu. Jakiejś stabilizacji, jak mniemam.
W drugim ukazało się miejsce bezpieczne, dające wytchnienie i spokój. Ponadto zapewniało ono wszystko, niezbędne do godnego życia. Do harmonii, która może być dobrą podstawą pod wszystko, co może mnie jeszcze spotkać. Dobrego oczywiście i przybywającego stopniowo.
Na sam koniec, gdy nasze głosy na spotkaniu umilkły, ujrzałem soczystą, kolorową łąkę i krążące nad nią jaskółki. I tak ona trwała dopóki kolega nie spytał "Czy miał ktoś jakiś obraz?".
Rafał